wtorek, 31 grudnia 2013

i po 2013

Kończy się kolejny rok. Jak zwykle tego dnia odwracam głowę i śledzę wydarzenia z mijającego roku.

Miałam doły i zachwiania, bywało mi źle, ale z perspektywy czasu to nie ma znaczenia.
Mam świetną pracę, miejsce do którego chodzę z radością, gdzie czuję się lubiana. Robię to co kocham, dobrze się przy tym bawiąc. Mam swoje studia dzięki którym ciągle się czegoś uczę i poznaję świetnych ludzi.
Dzięki tym studiom poznałam przyjaźń roku 2013 i oby dalszych lat mojego życia!
Mam wspaniałą Rodzinę. Zbieraninę ludzi szalonych o chorym poczuciu humoru i gorących temperamentach, gdy się kłócimy drżą ściany, gdy się godzimy z nieba niemalże leci konfetti, sinusoidy są codziennością.

Mam swoje książki i swoje pasje, dzięki którym przenoszę się do innego świata. Nie wiem co byłoby ze mną gdyby nie książki.

Czytelnicze podsumowanie roku

Mam jeden wielki plan na 2014, zamknąć rozdział. Ostatecznie. W ciągu ostatniego roku zamykałam go kilkakrotnie i nieskutecznie. Teraz planuję być silna. I wiem, że mi się uda. Basta i koniec.

I będę dawać z siebie wszystko, będę żyła pełnią życia, będę szczęśliwa i będę się cieszyła. Dalej drobiazgami. Bo to jest piękne. Zachwycać się zachodem słońca i psem wtulonym w człowieka(akurat moja Raula strasznie się boi bo petardy) i kotem mruczącym na klatce piersiowej. Będę pływać, jeździć rowerem i kijaszkować.
Będę... po prostu.

Mam świadomość swoich wad i zalet. Akceptuję siebie. Mam dystans.
Cieszę się że nie jestem szalona optymistką, tylko realistką.
Ale może w tym roku postawię na spontaniczność.
Mniej planować.
Więcej żyć.
I więcej pisać i pracować.


Oj ostresowałam się w tym roku, był to rok przełomów.
Dobry rok.

Oby 2014 był jeszcze lepszy.
Z zamkniętym newralgicznym rozdziałem.

:)

sobota, 28 grudnia 2013

Chwila na relaks

Uzależniłam się. Znowu!
Tym razem od parzonej herbaty Earl Grey z ociupiną cytryny. Nie muszę pić litrów kawy, wystarczy mi kubeczek bursztynowego naparu i już.
Po smakowych herbatach przyszła pora na klasykę. Nie łudzę się, tak jak inne i ta mi się znudzi i wyruszę na łów za czymś nowym. Lub w końcu zaopatrzę się w gruszkową, która mnie oczarowała.

Lubię to eksperymentowanie z herbatami.

szukała earl greya w torebkach, ale jak się mieszka w małej wsi, to się nie ma tego co się chce. A do miasta jechać mi było nie w smak. A tak mi się marzył Earl Grey. I mam, w tych parzonych herbatach wyraźnie widać, jak wiele zależy od sposobu parzenia, od długości, dodatków. Heraklitowskie "wszystko płynie" dotyczy też herbat. Nie pije się dwa razy tej samej herbaty.

Muszę się zmobilizować, zrobić to co mam do zrobienia i udać się na wieczorną przechadzkę. Mięśnie i stawy mi się zastały. Z kijkami, albo bez... jest nieco zimno, ale tym przyjemniej będzie wracać do ciepłego domu, do łóżka z termoforem, gorącej herbaty i dobrej książki.


Przeżywam aktualnie przygodę z Sokratesem, myślę i rozważam tylko filozofię. Usłyszałam słuszne pytanie, kiedy znajdę czas na pracę nad dysertacją. Dostrzegam coraz wyraźniej zasadność tego pytania. Może wyzwanie 12 dzieł filozofów w rok to tylko jedna książka miesięcznie, ale ile myślenia. Od wczoraj, dosłownie sen z powiek spędza mi intelektualizm etyczny.

Może pójdę, zająć się robotą. 

wtorek, 24 grudnia 2013

Święta, święta

Wigilia ma dla mnie smak kompotu z suszu zagryzanego opłatkiem.
To dziś tak bardzo tęsknię za tymi, których już nie ma. Za Babcią i Jej paluchami z makiem. Ostatni raz jadłam je na Wigilii w 2004 roku... Nie wiedziałam, że to ostatnia Wigilia z Babcią.
Chociaż Boże Narodzenie jest radosnym świętem, nie mogło zabraknąć wizyty na cmentarzu. Aby oddać cześć tym, których kochałam, a którzy z góry patrzą na to świętowanie. Życie zmienia się, ale się nie kończy, będą ze mną zawsze, chociaż tylko, lub aż w moim sercu. Gdziekolwiek będę.

Zaraz będę się zbierała na Pasterkę. Nie wyobrażam sobie Świąt bez tego uroczystego "Bóg się rodzi"
Boże Narodzenie, tuż po Wigilii to słuchanie kolęd z koncertu kolęd, gdy byłam jeszcze młodą nastolatką, to "Bóg się narodził w Betlejem mieście". Musi być!!

Wigilia to zapinanie bram, bo zwyczajem u nas jest podkradanie tych bram, zdejmowanie z zawiasów i chowanie. Później, niekiedy latami, tych bram się szuka.
To zakaz chodzenia kobiet w odwiedziny, bo pierwszym gościem MUSI być mężczyzna!
Mama i Tata są źródłem opowieści o zwyczajach.
Np. jak ten przesąd by przy wieczerzy nie odkładać łyżki.

I tęsknię tylko za tymi Wigiliami gdy przez zaspy brnęło się do Babci, dookoła była biel rozświetlona kolorowymi światełkami. I chociaż jestem samotnikiem uwielbiałam te gwarne, tłumne Wigilie i tęsknię za nimi. I wciąż czuję pieczenie pod powiekami bo roztkliwiają mnie te święta, chociaż znowu nie ma śniegu, chociaż... ale przecież Bóg się rodzi a ja wracam pamięcią do tych z którymi przez lata te Święta obchodziłam i sercem chcę objąć tych, których nie mogę uściskać teraz, a których kocham i dobrze im życzę.

Bo w Bożym Narodzeniu chodzi o miłość :)))


A moja ukochana kolęda to chyba "W żłobie leży" - Uwielbiam :))

środa, 18 grudnia 2013

Wydziałowa Wigilia

Dziś pierwszy raz, od kiedy skończyłam studia udałam się na wydziałową Wigilię. Msza i jasełka i dzielenie się opłatkiem.

Jakieś hmmm9-10 godzin spędziłam w butach na obcasie i spódnicy, co poskutkowało tym, że jak zmieniłam buty na papcie, moje stopy miały problem z utrzymaniem płaszczyzny. Jestem po prostu zmęczona.
Na dodatek nie czuję ducha świąt. Oczywiście Msza, koncelebrowana pod przewodnictwem Biskupa, które wygłosił przepiękne kazanie, podbudowała mnie, tchnęła we mnie wiarę i umocniła postanowienia, ALE, ja nie czuję tego, że za tydzień będą w pełni Święta. A przecież to nie może być wina śniegu, a raczej, jego braku.

Rok temu miałam przekonanie, że oto jestem w tym właściwym miejscu. Dziś, jestem tak odległa od takiego myślenia, jak odległy jest Wschód od Zachodu. Dziś nasłuchałam się tego jak to bliskie jest "wywalenie" mnie z seminarium i normalnie, mam wrażenie, że na Święta sprowadzi się depresja wszechczasów.  Dobrze, że mam zapas książek i pracy, żeby nie używać mózgu do myślenia o swoich zmartwieniach.

Nie miałam okazji przeżywać dobrze tego Adwentu, nie zaszczepiłam sobie wiary i nadziei, odpowiedniego nastawienia. Nic więc chyba dziwnego, że przeżywanie świąt kuleje. A przecież rok temu Tata był w sanatorium, więc było jeszcze dziwniej.  Ale to bezcenne przekonanie, że TU i TERAZ dzieję się tak jak należy.


W tym roku Tata i Mama będą w domu, więc poświętujemy, wprawdzie Tata lekko zachorzał i daję Mu zastrzyki, ale widzę że już Mu na tyle przechodzi, że usnął i myśli, że wymiga się od ostatniego.  Zaraz pójdę z posługą.

Miałam wyjść napełniona Duchem Świąt z tej Wigilii, a oczywiście mój wrodzony depresyjny humor zatryumfował.
Chociaż, szczerze, dziś pierwszy raz poczułam, że Święta są blisko. To plus.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

gdzie?

Gdzie jest zima? Gdzie jest śnieg? Co robi tutaj ta śwądziel? Dlaczego nie mogę złapać świątecznego klimatu?

Adwent to śnieg, to chrzęst śniegu, gdy idę na roraty, to para ulatująca z ust śpiewających Godzinki. A co mam? Jesienną burą pluchę.  Światełka, kolędy są takie groteskowe. Bo nie ma śniegu.

Teraz muszę odwalić jedną chałturę na dziś i może wieczorem na kijki pójdę? Bo śniedzieję w domu. Brakuje mi spacerów, roweru, kijków

środa, 4 grudnia 2013

żyję

"zasadź mnie nad płynącą, żywą wodą..."


Przeżyłam, nie wiem jakim cudem, tak cud jest pojęciem adekwatnym. Ale przeżyłam.
Chociaż permanentne niedospanie, torsje na widok kawy i odzwyczajenie się od jedzenia ze stresu nie były pozytywnym doznaniem, ale wsparcie jakie otrzymałam od przyjaciół jest bezcenne.

Telefony, mejle, uściski i niedźwiadki.
Jestem tak skonana, że najchętniej bym odwołała jutrzejsze konsultacje i po prostu poszła spać. Resztki odpowiedzialności odwodzą mnie od tego pomysłu. Poczytam sobie kilka stron i idę spać...
Naprawdę jestem skonana... taka zmęczona, bez tej adrenaliny mój organizm jedzie na oparach.

Ale tak dobrze mi było iść na "bój to już nasz ostatni" ze świadomością, że tyle osób we mnie wierzy i mnie wspiera. Chociaż ja rozsypywałam się jak kupka popiołów.

Przeżyłam... nie wiem ile w swoim życiu przeżyję takich stresów, ale dziś moje życie skróciło się, przynajmniej o dwie dekady.


A to moje futrzaste jest przekochane, dziś jak usłyszała, że budzik zadzwonił, a ja go nie wyrzuciłam t przyszła, wskoczyła i zaczęła się przytulać. Wciąż mnie zaskakuje, jak ona wyczuwa moje nastroje. Bezbłędnie wie, kiedy potrzebuję futrzastej obecności. Wlazła mi na klatkę piersiową i bodła łepkiem o mój podbródek. Jest prze-rozczulająca.

A później pilnowała, czy rzetelnie pracuję.
Tak! dobrze widzicie, na parapecie Mela ma podkładkę, żeby jej od marmurowego parapetu nie ciągnęło...

Jak patrzę na nią, zastanawiam się, jak trójka dorosłych ludzi, z których dwojka odchowała potomstwo, mogła tak rozwydrzyć Kota.
Mela ma swój rytuał, poranne czochranie. 
Otóż, gdy usłyszy, że Tata przekręca się na łóżku, idzie do Niego i miauczy przy łóżku, aż on poskrobie po prześcieradle, wtedy wskakuje na łóżko na czochranie.


Ach! a ja do dziś pamiętam, jak przywiozłam to moje Kocie-szczęście i Tata ją zobaczył.

Prawie wyleciałam z domu. Razem z kotem.
A teraz...

Zachwyca mnie to. 
Czy trzeba mi czegoś wiecej, nie trzeba! Jak długo to kocie, ufnie do mnie przychodzi, jak długo pies wiernie na mnie spoziera. 
Jak długo kładę się do łóżka, tak zmęczona...


"...trzeba żyć w zachwycie."

wtorek, 3 grudnia 2013

Dies irae




Żyję żeby żyć...
Żeby życie znieść...
żeby poznać smak
szczęścia...łez i klęsk...
I nie pytać wciąż jaki to ma sens...


Upiekłam ciasto, żeby nie myśleć, nie stresować się... chyba jednak pójdę po melisę. Albo valium. Bo pieczenie było dobre, jak długo piekłam.
Już upiekłam i terapię górska droga trafiła.


Nawet kot wyczuwa emocję, zwłaszcza Ona, przychodzi non stop się poprzytulać.
A wczoraj zwaliła mnie z krzesła.



Już jutro... Dies irae

piątek, 29 listopada 2013

Kolejny etap

urodzinowa Różyczka :))
Wczoraj, tuż przed północą, skończyłam dwadzieścia sześć lat. Może z powodu wyjazdu do Lublina, jakoś nie odczułam magii tego dnia. Nie odczułam tez przygniatającego smutku. Dobrze się czułam jako dwudziestopięciolatka. W tym wieku jest się młodym, ale nie młodym i głupim, ale nie jest się też starym i zgrzybiałym. Z drugiej strony półtora roku temu rwałam włosy z głowy(nie tylko te siwe), na myśl, że stuknie mi ćwierćwiecze. A okazało się, że to przyjemny wiek.
Nie mam powodów, by przypuszczać, iż ten rok będzie fatalny.

Chociaż, Maria Czubaszek mawia, że w życiu kobiety nadchodzi taki okres, gdy powinna sobie wybrać wiek i się go trzymać.
Może u mnie ten okres nie nadszedł?


Zbliżające się urodziny uczciłam wizytą u fryzjera. Pasemka i lekkie podcięcie, wyrównanie właściwie. O ile zmiana fryzury, rzekomo każdej kobiecie poprawia humor, tak ja, na myśl, o spędzeniu dwóch godzin w  fotelu i w bezczynności dostaję białej gorączki. Cóż za marnotrawstwo czasu.
Tyle chociaż, że moja Fryzjerka, przemiłą kobietą jest. Ale i tak...

Pasemka pozwoliły mi ukryć siwe włosy, których nabawiam się dzięki seminariom, a od tygodnia na myśl o dniu H.
Ehhh stresuję się okrutnie.

Dodatkowo od niedzieli byłam bez laptopa, tylko o stacjonarnym komputerze, który jest kapryśny. Lapek odmówił współpracy, po wizycie w Lublinie. Był tam pierwszy rac i stwierdził, że to mu wystarczy. Wziął i umarł.
Jego miejsce(chociaż może go jeszcze zreanimujemy), zajął nowy stwór, którego ochrzciłam pięknym imieniem Spirydion(na cześć ojca Makarewicza, wybitnego karnisty), gdy czymś mnie wkurza mówię do niego Iryt(do lapka, nie do Ojca Makarewicza, ani do samego profesora - rzecz jasna).

Jutro, a właściwie dziś idę do pracy, ale niedzielę mam Pańską, wolną i spokojną ;) To dobrze, będę mogła przeżywać zbliżający się dzień H!! I czytać G E N I A L N Ą książkę, której recenzja, zapewne niebawem. Dlatego lubię urodziny :))

Jutro po powrocie z pracy muszę błyskawicznie spłodzić wspaniały artykuł.  Ale uda się. Mam dwadzieścia sześć lat, moje możliwości, talent, sprawność osiągają apogeum.


Moja głupota również... ehhhh

Ale jesteśmy na plusie.

Czego i Wam życzę.


Gorąco ze Spirydionem pozdrawiamy!!!


Idę poczytać, bo za jakieś pięć godzin muszę zwłoki z wyra podnieść. Czyli znowu pośpię, w porywach cztery godziny i jeszcze będę musiała udawać, ze jestem przytomna, przyjmuję zakłady - ile kaw jutro, tj. dziś wypiję?
Rekordowo mało, bo dwie wypiłam w czwartek, ale za to padłam na tej genialnej książce... czuję, że jutro poleci trzy minimalnie. Dziś wypiłam... chyba tylko trzy też... Boże jeszcze zerwę z kawowym nałogiem, a co mi wtedy w życiu zostanie? ;) jeno żal i nędze ;P :P

poniedziałek, 18 listopada 2013

marzenie mam

Ludzi mają wielkie marzenia.
ja mam jedno, wielkie i prozaiczne. Chcę przeżyć ten tydzień a następnie się wyspać.

Przeżyłam bierzmowanie Siostrzenicy i imprezę po. Mało tego przeżyłam następnie cały dzień w pracy.
Następnie przeżyłam posiadówkę u koleżanki, spodziewałam się że będziemy we trzy, pogadamy i tyle.
Okazało się, że zaproszono mnie na sporą imprezę i argument "ale ja jutro idę do pracy" nic nie dał.
Mało tego następnego dnia w pracy również byłam przytomna i przeżyłam.
WOW.
Teraz czeka mnie przygotowywanie się do seminarium, napisanie dwóch tekstów. Wyjazd do Lublina, biblioteki i Wielki Dzień.

Jestem więc kłębkiem nerwów.
A dni mieszają się w jeden wielki bełt. Spożycie kawy wzrosło, adrenalina mi skacze a ja jestem emocjonalnie rozchwiana...

Mam nadzieję, że dostanę od Siostrzenicy zdjęcia to pokażę Wam jakie mam śliczne Dziecko. Oczywiście nie mogłam powściągnąć swego poczucia humoru i na bierzmowaniu bawiłyśmy się przednio. Zresztą Wikary też Nam pomagał ;)

Fajna sprawa :P

wtorek, 12 listopada 2013

rozdarta

Liczba rozpoczętych książek wzrosła do czterech.
Więc jest:
Myśliwski - "Ostatnie rozdanie"
Hołownia&Prokop "Wszystko w porządku"
Raduńska - "Solo"
Brett - "Jesteś cudem"

A ja padam wieczorem błyskawicznie, bo ciągle coś, i coś i coś. Wczoraj wpadłam na pomysł, że upiekę rogaliki drożdżowe, no bo 11 i te rogale marciniańskie wszędzie. I coś mi się ubzdryngoliło, żeby zrobić z podwójnej porcji.

Wałkowanie, wycinanie i nadziewanie 60 rogali to wyczyn.
Dziś obdzieliłam Siostrę
























Ale za to dziś do kawy miałam:


I pokarało mnie za wrzucanie zdjęć na FB
Siostra zapowiedziała jednak organizację imprezy mającej na celu uczczenie osiągnięcia przez Moje Dziecko dojrzałości chrześcijańskiej(czyli pójście do bierzmowania)
Bierzmowanie w piątek, impreza po Mszy, czyli kole 19.
Pobalujemy
A ja zaraz muszę podręczniki rzucać w kąt, aby się zabrać do orzeszków.

Orzeszki to wypiek, po skosztowaniu którego absztyfikanci dosłownie ustawiają się w kolejce.
Ileż ja miałam już oświadczyn, po poczęstowaniu tymiż.


Żeby były dobre na piątek, muszę zacząć robić teraz.
Włączę Rozważną i romantyczna, któraż to chodzi za mną już ze trzy tygodnie i uwinę się raz dwa.

Wczoraj taka padnięta, ale obżarta poszłam jeszcze na kije.
Dziś nie dam rady czasowo. Ale jak dojdzie to czasu na czytanie w łożku, pewnie będzie druga w nocy i usnę po kilku stronach
W ostatnim odruchu gasząc światło.

I kiedy ja te książki doczytam.


A!!! Mam propozycję pracy... po co zarabiać pieniądze, skoro człowiek tyrając nie ma czasu oddawać się tym drobnym przyjemnością na które tyra? 


Nie pracowałam, nie miałam pieniędzy(tyle) na hobby, ale miałam czas.
Teraz mam pieniądze - nie mam czasu.
Dorosłość naprawdę jest do kitu.

I te książki, które już piętrzą się na stoliku przy łóżku(powoli zasłaniają kontakt, który jest miernikiem masy krytycznej), co wieczór powodują wyrzuty sumienia....


A dziś przybyły nowe



BTW. Oglądnęłam Stowarzyszenie Umarłych poetów. Nie oszukuję się, nie jestem takim nauczycielem jak Keating, ale kiedyś się stanę.
Inspirujący nauczyciel. to moja ambicja.


To chyba źle, że w tym wieku identyfikuję się raczej z uczniami?

No i może z tym wrednym dyrektorem ; )



PS. Z ostatniej chwili.
Moje Dziecko zdało egzamin przed Dziekanem i bierzmowanie się odbędzie. 
Jestem strasznie dumna!!!


niedziela, 10 listopada 2013

psia miłość

Administrator Parafii przeniósł parafialny odpust na dziś.
Strzelają Petardy i moja psina przyszła się schować u mnie.



cudowne uczucie, dawać komuś poczucie bezpieczeństwa. Wiedzieć, że w twoich ramionach szuka schronienia.
Jedyne co musisz robić to po prostu być...


Co z tego, że ja nie mam takiego miejsca. Ważne, że dla kilku osób i stworzeń to ja jestem ostoją.
Że są osoby, które do mnie idą z pytaniem i prośba o pomoc, które wierzą, że pomogę.
Złudne to przekonanie, ale przynajmniej wiem, że komuś jestem potrzebna.
Że to ma sens.


Mam nie tylko ślicznego, rozwydrzonego kota, ale i przepiękną pisnę, która ma niezwykle wierne oczy, a jak była szczeniaczkiem, mieściła mi się w dłoni i uwielbiała spać na moich kolanach.

Dalej to uwielbia, ale chyba nie dociera do niej, że jest za duża na turlanie się po mnie.


Kolejny konstans mojego świata :)))


sobota, 9 listopada 2013

złamane serce

Lublin...
Kolejny raz złamano moje serce, jak różdżkę Sarumana.
Wybrałam się po wejściówki na spotkanie z Myśliwskim i... nie ma. No nie ma.
Jestem niepocieszona i załamana.

Oczywiście, dzięki temu, że zostanę w domu duchowo przygotuję się do bierzmowania Siostrzenicy. Co nie zmienia faktu, że ogromnie chciałam iść na to spotkanie.

Ehhh nic to. Jakby dla równowagi dziś udało mi się kupić, dwie pożądane książki.
Jedna z nich to:

Obecnie książka jest już obklejona zakładkami, które mają ułatwić m i odnalezienie ważnych cytatów.

Słusznie czułam, że to będzie doskonała książka i warto jej szukać.


Tego Myśliwskiego mi żal...

Ehhh wracam do lektury Marka Aureliusza, najlepiej być stoikiem.

Na tym wyjeździe pozwoliłam sobie poluzować krawat filozofki-stoiczki, pozwoliłam marzeniom poszaleć. Strasznie dużo się śmiałam...
Koniec... powrót do rzeczywistości, do  rozsądku.
Wychodzę za rozsądek, z rozsądku. 
W końcu trzeba dorosnąć. Podjąć decyzję.


W życiu kobiety nadchodzi  taka chwila, gdy powinna wybrać sobie swój wiek i się go trzymać, powinna wybrać również filozofię, stanowisko, ścieżkę i zapierać się rękami i nogami.

Ja wybrałam. Nie tylko pracę i przyszłość...  

Będzie dobrze, ja nie jestem Scarlett.

wtorek, 5 listopada 2013

z Rodziną!

Weszłam dziś do kuchni, Rodzice namiętnie wymieniali poglądy na temat... Karnisza, myślę - byle mi nie wjechali do pokoju, ani nie zażądali mego udziału w pracach - zarobionam okrutnie. To niech robią co chcą. Ale zaintrygowało mnie jakiż to defekt, czy element karnisza budzi takie emocje, no i chciałam poudawać, że żyję w tym domu i wiem - minimalnie chociaż - co się dzieje. Zapytałam przeto:
Kasiek: A co nie tak z karniszem
Mama: Tata mówi, że trzeba zdjąć, bo nie świeci
powiem Wam, ze zgłupiałam całkowicie, wiem, że nie dosypiam, ale nie wiedziałam, że karnisze, które mamy w domu mają opcje świecenia. W Czarnobylu kupowali czy jak? Musiałam mieć dziwną minę.
Mama: Tata chce zdjąć bo nie świecą.
Kasiek: Acha, to mógł mówić wcześniej, że wie jak to naprawić, to swojego bym nie wyrzucała. To Mamuś Ty sprawdź w kuchni a ja przebiegnę w ganku sprawdzić. Co się będziemy szczypać, wszystkie naprawmy.


Po jakiejś godzince wchodzę do pokoju z rzeczonym zepsutym karniszem, który to pomysłowy Tatuś naprawiał
Mama: zobacz jak karnisz pięknie świeci
Kasiek: nie wiem, czy umiałabym włączyć, gdzie się zapala?
Mama: tam gdzie wcześniej. Ale masz Tatusia fachurę


Oczywiście chodziło o żyrandol. Można być fachurą, a się przejęzyczyć.

KURTYNA!!! ;)
Tak. naprawdę nie mam karnisza u siebie w pokoju, wbrew pozorom nie dlatego, że zajmowal miejsce na książki. Po prostu jak raz spadł, ja się przestraszyłam i zalałam klawiaturę, kosztowało mnie to trochę grosza(mam nietypową). I wkurzyłam się i wywaliłam. Bo kilka razy wcześniej też spadał, ale dzięki półkom otaczającym okno, nigdy krzywdy nie zrobił. Wyleciała i klawiatura i karnisz...


A ja siedzę i robię to czego nie powinnam, słucham smętnej muzyki i rozmyślam o problemach egzystencjalnych. Nawet nie o KS, bo chyba przechodzi.

Leje dziś okrutnie, a myślałam, że na kijki pójdę. Wczoraj zrobiłam sobie 7 km, z pyszną muzyką. Jezu - eudajmonia. Dziś się czuję zramolała, cały dzień w papierach, jutro też. Szefowa wzywa do wypisania czegoś, na WCZORAJ.
Ale dziś poczytam sobie do pierwszej, wstanę o piątej. Dlaczego nie.... W końcu to się zmieni.
Jak to usłyszałam

"jak skończysz doktorat i weźmiesz się za UCZCIWĄ robotę" :P


Kocham Ich, naprawdę. 

Trzeba kogoś kochać i wiedzieć, że ktoś nas kocha i wspiera tak naprawdę.

Jestem za to wdzięczna...
za codzienność, za powtarzanie dowcipów, wymienianie się plotami, przekomarzanki nad kawą. 
Nawet za to, jak pójdę spać gdzieś nad ranem a któreś z Nich przyjdzie o 9(no jak się pójdzie spać po drugiej to sobota o 9 to jeszcze pora spania) i dopytuje się czy żyję :P

Mam takie szczęście. Dostałam od życia i Boga tak wiele, a tak rzadko pamiętam by to docenić!!


Teraz, w tej chwili jestem szczęśliwa, zmęczona z perspektywą dobrej godziny czytania, z tymi których kocham najbardziej na świecie, obok, na wyciągnięcie głosu. 

Boże dziękuję!!

wtorek, 29 października 2013

:)

"Mimo przerażenia i złamanego serca. samotności, utraconego kochania, i mocy zamienionej w popiół, biorę na siebie to życie na tak długo jak muszę".
Chitra Banerijee Divakaruni - "Mistrzyni przypraw" znalezione w "Solo" - Soni Raduńskiej.


Ale jak długo przychodzi do mnie to  futrzane szczęście, układa się na kolanach i zapada w sen, w poczuciu bezpieczeństwa. Jak długo czuję jej lekki ciężar na kolanach, czuć będę to rozpierające szczęście i tkliwość 

Mam szczęście. Tak ogólnie

Świadomość, że daję poczucie bezpieczeństwa Kotu, którego kiedyś skrzywdziło życie i ludzie, a teraz śpi tak błogo. Mi więcej nie trzeba :)


poniedziałek, 28 października 2013

znowu... ;/

Jeden tydzień - tyle zawodów.
Jestem tak rozbita, połamana(ale nie złamana!!) że mam ochotę zwinąć się w kłębek i przespać życie.
Zamiast tego czytam "Zaskoczonego radością" - to chyba jakaś czytelnicza ironia.


Za każdym razem gdy myślę JUŻ, gdy myślę, że TO TAK, okazuje się, że to nie myślenie było, a uleganie złudzeniom.

Nic to - może kiedyś dorosnę, znormalnieję i nauczę się zasadę ograniczonego zaufania stosować.

Ktoś złamał mi serce, ktoś zawiódł moją przyjaźń. Dwa minusy.
Wcale nie dają plusa. A właściwie to stawiają krzyżyk.

herbata gruszkowa i muzyka Zimmera. I Mela, wierna, kochająca, pocieszająca. Mój konstans.
Cisza mojej wsi, cisza mojego serca. Pustka. Bo ile można. Rezygnacja. Kolejne obietnice. 

Książki - oto ostoja. Pewność w niepewnym świecie. Miękkie, pachnące wiatrem futro mojego kota, który tak wyczuwa, ze trzeba przyjść mnie ukochać. Mój pies z wiernymi, pełnymi miłości oczami i słońce zachodzące nad moją wsią.

Nie trzeba było szukać nowości, wielkich doznań, pilnuj swojego podwórka Katarzyna. 


TU jest dom, tu jest moje CENTRUM, bo im dalej w las, tym większe prawdopodobieństwa, że sobie guza na sercu nabiję.

sobota, 19 października 2013

coraz mniej

"wolno płynie czas bo ma czasu dość...."

Niestety u mnie czas wolno nie płynie. Zajwania strasznie... Właśnie wróciłam z pracy, po tygodniu chronicznego niedospania. Czaszkę rozsadza mi zmęczenie. A tutaj, jutro cały dzień w pracy... jak wrócę to padnę i nie wiem kiedy wstanę...

Mam nadzieję, że uda mi się dziś jednak wyrwać na spacer z kijkami, dobrą muzyką, w pola, w łąki, oglądać jesień, upijać się barwami. Wyciszyłabym się, odpoczęła umysłem, a zmęczyła mięśnie. 
Chociaż te też, nie są na bezrobociu, biegają, noszą mnie w różne miejsca... przygotowując się do jutrzejszych zajęć, muszę się ułożyć w pozycji horyzontalnej, bo i kręgosłup i nogi już mi odmawiają posłuszeństwa. Z drugiej strony jak się położę to usnę... Eh jakby nie stanął...

Dziś mamy śliczną złotą jesień, jechałam sobie do pracy i słuchałam Bacha(nic mnie tak dobrze nie nastraja niż Bach w uszach), patrzyłam na te liście i byłam po prostu szczęśliwa. Szczęśliwa i niewyspana. 

Ale szczęśliwa... tego się trzymam. Chociaż wczoraj, wyjeżdżając z Lublina, jakkolwiek cieszyłam się, że wracam do swojego łóżka, to ogarnęła mnie taka nostalgia, jakowyś smutek... I gdy światła miasta zaczęły znikać za horyzontem, a nawet wcześniej, gdy jechałam na dworzec, gdy kupowałam bilet ogarnął mnie dziwny smutek... Chociaż wczoraj pogoda była tak niesprzyjająca, mokro i zimno, a ja się jeszcze zgubiłam, bo bez dłuższego namysłu wsiadłam do mpka. 

Zdjęcie z tej notki to właśnie jakieś skrzyżowanie w Lublinie, na którym szukałam drogi ; )


Okrakiem na dwóch województwach, rozdrobniłam się trochę, gdy jestem w domu brakuje mi tego miasta, ludzi z Lubelszczyzny  tego gwaru, po prostu - miasta. A gdy jadę tam, tęsknię za domem, chociaż spędzam tam dwie, trzy noce. Brakuje mi wtedy spokoju mojej wsi, tych ludzi, których znam od tylu lat, wśród których czuję się swojsko. A którzy czasami mnie tak irytują. Ale kocha się i za wady prawda?

W czwartek szłam z przyjaciółką do sklepu, był już późny wieczór, patrzyłam w niebo i uderzyło mnie - nie widać gwiazd. Był piękny księżyc, czyste niebo, a nie ma gwiazd... a ja tak lubię wpatrywać się w upstrzony gwiazdami nieboskłon.

Mam nadzieję, że określę się w końcu czy jestem człowiek miejski, czy wiejski, bo żyć w rozdarciu - niepodobna. 

sobota, 12 października 2013

Codzienność

Balonowe Babie Lato w Stalowej Woli dotarło do mojej Turbi :)
Balony - widok z mojego okna ;)
"Szarą codzienność dzieli od nadrealnego świata zaledwie krok, oddech, uderzenie serca."*


Kiedy byłam dzieckiem usłyszałam od mojego Taty zdanie, które wpłynęło, ukształtowało całe moje życie. "Jeśli masz coś robić byle jak, to najlepiej wcale nie rób". 
Do dziś, gdy za coś się zabieram, coś robię, brzmią mi w uszach te słowa i każą się zastanowić nad tym czy wkładam w daną czynność 200% mojego talentu i siły. 
Niestety jednocześnie byłam dzieckiem najmłodszym i zawsze byłam tak traktowana i wciąż jestem. Jako dziecko, mała Kasia, Kasiuńcia, Kationek. Ciężko się wybić w tak wyrazistej, pełnej ludzi rodzinie. Czy można być w czymś najlepszym. 

mam brzydki charakter pisma, nie umiem rysować, w porównaniu ze starszym rodzeństwem zawsze byłam kilka poziomów niżej... Czy coś robiłam dobrze? Nie wiem. Najlepiej zapamiętuję krytykę.

Moi przyjaciele zwracają uwagę, że gdy powie mi się 100 zdań, z których 99 będzie zawierało pochwałę, ja wychwycę to jedno niepochwalne, krytyczne i go się złapię. Te 99 potraktuję jako grzeczne kłamstwo. To pewnie jakiś defekt prawda? Nie powinno być się tak krytycznym. 

A ja masochistycznie uwielbiam zdania w stylu "Musicie od siebie wymagać" i wymagam do utraty tchu.

W kończącym się tygodniu przechodziłam zapalenie oskrzeli. Lekkie przeziębienie brało mnie już w środę, ale Lublin, studia, wyjazd, później niedziela i praca. Zlekceważyłam własne zdrowie w imię chorego poczucia obowiązku. W imię niezwykłej głupoty. Przecież ja zapalenie oskrzeli łapię z prędkością światła. 
A później zamiast leżeć w łóżku i łykać antybiotyk siedziałam przy biurku wertując podręczniki i kodeksy a później katując się myślą, że jestem beznadziejna, bo nie znam odpowiedzi na KAŻDE pytanie. 

Nie mam czasu dla tych, których kocham, którzy przychodzą do mnie w nadziei na zwykłą pogawędkę a ja mogę Im tylko rzucić nieprzytomne spojrzenie znad okularów i porozmawiać wtedy gdy gotuje mi się woda na kawę/herbatę. Mylą mi się dni, uciekają tygodnie a ja mam wrażenie, że wybrałam złą drogę bo robię, to co robię byle jak.
A maraton dopiero ma się rozpocząć.

I gdy patrzyłam znów na balony lecące po "moim niebie" pomyślałam sobie jak brakuje mi spokojnego spaceru. Nad San, albo na cmentarz - to już niedługo. Od poniedziałku jak sądzę wznowię spacery z kijkami. Trzeba się hartować... wierzę w skuteczność zahartowania organizmu bardziej niż w szczepionkę, na którą nalegają Bliscy, argumentując iż poprzez pracę z młodzieżą starszą i młodszą, częste podróże jestem szczególnie narażona na zainfekowanie. A ja wspominam moją ostatnią grupę, która położyła mnie z gorączką do łóżka. Zachorowałam na nią następnego dnia po zaszczepieniu się na grypę... rozumiecie przeto mój sceptycyzm.


Mam wrażenie, że nie żyję, a egzystuję. Moje życie jest w sepii, niewyraźne, spłowiałe.


Jedyne silne emocje to te do G. Mam ochotę mu łeb urwać!!

















* "Ścieżka słońca" - Lisa Kleypas

poniedziałek, 7 października 2013

Predestynacja

Ongiś ucięłam sobie z koleżanką rozmowę o wierze, predestynacji, jak to się łączy. Rozmawiałyśmy o książkach które czytałyśmy, o tym jakie mamy zdanie na ten temat... O Sensie modlitwy w kontekście predestynacji. A ja nie mogłam o tym przestać myśleć... Myślałam, oczywiście również w kontekście G. Tak się to jakoś zbiegło z Pielgrzymką. I rozmawiałam wtedy, dzień przed wyjściem z Przyjaciółką o tym, w jakich intencjach będę się modliła w czasie drogi.

Więc oczywiście zdrowie Moich Rodziców, wena do doktoratu(tutaj naprawdę rozmawiamy o cudzie) no i właśnie miałam wątpliwości, czy powinnam się modlić o G. czy raczej o konkretyzację tych naszych kontaktów. Wyklarowanie sytuacji. Bo doszłam do wniosku, że Pan Bóg ma plan, w stosunku do mnie i do G. też. Ja tego mogę nie rozumieć, w tej danej chwili, ale ten plan jest i on się nie zmieni, bo ja będę ciągnęła Boga za płaszcz i krzyczała "No Bogu, Bogu, ale Bogu bo ja chcę".

I jadąc do Lublina w piątek, patrzyłam na piękny wschód Słońca, bajeczny. Jeden z cudów dnia codziennego i myślami znów wróciłam do przeznaczenia. Pomyślałam sobie, że wiara w ten boży plan, w bezsensowność naszych poczynań w starciu z boskim planem może być niezwykle frustrująca. Bo jak się nie załamać. Ale!! Ta wiara i przekonanie będą dołujące, tylko bez wiary w nieskończoną miłość Boga, ku nam skierowana. Jeśli uwierzymy, że Bóg chce dla nas tego co najlepsze, to nie mamy czego się bać! Nie ma co z lękiem spoglądać w przyszłość. Jej należy oczekiwać z ekscytacją!!

Muszę o tym pamiętać!!!

środa, 2 października 2013

Pojechałam do Lublina. Niby tylko na parę godzin, wróciłam kolejnego dnia. Wieczorem. A było tak: WSPANIALE Strasznie się stęskniłam. Brakowało mi osoby, przed którą można się wygadać, wyżalić, a Osoba nie ocenia, tylko rozumie. Jak macie obok siebie takich ludzi, dbajcie i chuchajcie. Skarby!! Ale dziś łapie mnie przeziębienie. A to nie za fajnie.

niedziela, 29 września 2013

Bezdyskusyjnie mamy już jesień. Dziś byłam jedną z nielicznych i ostatnich osób, które do kościoła postanowiły pójść w żakiecie. 
Nic na to nie poradzę, nie cierpię pór przejściowych. Nigdy nie mogę trafić z ubiorem, albo marznę, albo się duszę z gorąca...

Pierwszy zjazd w pracy już za mną, kolejny rok akademicki przede mną... A jesień to nostalgia, to melancholia, czy to więdnące liście, które pamiętamy jeszcze jako pączki na gałęziach i później w soczystej zieleni chroniące przed słońcem przypominają nam o przemijaniu, gdy czerwienią ścielą się pod stopami i pękają z suchym trzaskiem? Oto kwintesencja przemijania... Dni człowieka są jak trawa: kwitnie jak kwiat na polu: Ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma i miejsce, gdzie był, już go nie poznaje.

Jakoś nie mogę dziś znaleźć sobie miejsca... ani czytać mi się nie chce, ani spać... dziwnie mi. przejmujące uczucie, a jakby jakiś ból...  a nic mnie nie boli. Bardzo nie lubię takiej siebie.


To zapewne z braku roboty. Na szczęście jutro pojadę sobie do Lublina, załatwię co mam załatwić, pożyczę książki i wtedy, oj wtedy będę miała dużo do roboty. Koniec z użalaniem się i szukaniem sobie problemów...
Teraz włączę Poirota, Mami będzie wyszywać, ja będę robić najdłuższy szalik świata :P

Oczy będą bolały, ale umysł będzie trochę zajęty ;)

niedziela, 15 września 2013

4. rozważania

Mam Siostrzenicę w wieku gimnazjalnym. Chcąc, nie chcąc jestem na bieżąco, o ile to możliwe dla dinozaura. Oglądam jej stronę na FB, strony jej znajomych. I zastanawiam się „na Boga, czy ja też byłam taka durna w tym wieku”. Wiem, wiem, gimnazjum, okres burzy i naporu, pierwszy raz wtedy człowiek czuje się „dorosłym”, a do tego hormony, dojrzewanie. Mieszanka wybuchowa.
Jednak nie mogę się nie roześmiać, gdy czytam na FB u nastolatek, dziewczynek szesnastoletnich – maks o tym, że nie wierzą w miłość, że koniec świata, nigdy się nie zakochają etc. Nie pamiętam, abym przechodziła taki okres. Faktycznie gimnazjum, pierwsze miłości itd. Ale wtedy raczej uważałam, że nie jest to wiek i czas na deklaracje, że oto mam przed sobą całe życie i nie oszukujmy się, szanse że mój pierwszy/drugi obiekt westchnień, zostanie TYM JEDYNYM, są nikłe. Owszem prawdopodobieństwo jest, ale znikome. Ba! Nawet dziś mając te dwadzieścia pięć(i pół) nie uważam, że NIE MOGĘ się zakochać. Mogę, prawdopodobieństwo jest znikome również, ale jest : D.  A współczesne gimnazjalistki, dublują dramat Wertera, ba Werter przy nich to niesamowicie stabilny emocjonalnie facet. Czymże jest miłość Petrarki, czym miłość Romea i Julii, wobec współczesnych TRAGEDII gimnazjalistek.
Z literatury wiem, że typową dla okresu dojrzewania jest zbytnia egzaltacja, przerysowywanie, nadinterpretacja . Wszak wszystkie te dzienniczki zakochanych pensjonarek emanują, w gruncie rzeczy takimi samymi wyznaniami. „Gdy mnie nie zechce pójdę do klasztoru, albo pchnę się nożem”.
Nie wiem, czy ze mną było coś nie tak, i jest dalej, że dostrzegam śmieszność takiej postawy? Może moja postawa jest oparta na błędnych założeniach. Czy mając piętnaście lat, naprawdę wierzy się, że oto TEN i żaden inny? I jednocześnie uważa się za dorosłego i dojrzałego człowieka? Czy to nie jest deprecjonowanie miłości? Ośmieszanie jej i robienie z niej igraszki.
Każdemu wolno kochać, miłość o wiek nie pyta, ale na litość boską!!
Wielkie hasła, na sztandarach z papieru toaletowego. Forma niedostosowana do treści.
Mam chyba za starą duszą, patrzę na to jak Ent, jak Elf, nie dotyczy to mnie, obserwuję, jakby z wyżyn długowieczności. I widzę, że „świat się zmienia”. A ja za tym, mało że nie nadążam, to nie chcę. Nie wiem, nie pamiętam czy kiedykolwiek chciałam nadążać. Bo po co? Żeby się irytować, żeby od nowa uświadamiać sobie własną anachroniczność?
Wolę sobie poczytać…
Dziś niedzielnie, refleksyjnie – „Pałac” – Wiesława Myśliwskiego, który cudem kupiłam : ) i z takich „drobiazgów” się cieszę!

Może to więc ja jestem infantylna!

piątek, 13 września 2013

o życiu.

W sieci, zwłaszcza na FB furorę robi artykuł z Wyborczej o studencie oburzonym tym, iż na obronie ośmielono zadać mu pytania. wymagać od niego czegoś. Jakby sam fakt, że zaszczycił P.T. Komisję nie wystarczył z nawiązką. Skandal, granda. upadek szkolnictwa.

Zgadzam się z rzecznikiem uczelni, granica pomiędzy byciem zabawnym, a ośmieszeniem się jest cieniutka, i pretensje studenta w pierwszej chwili powodują uśmiech, później opad rąk i biustu.
Tylko... nie wiem dlaczego mnie nie dziwią.

Zaczął się rok szkolny, zaraz zacznie się rok akademicki, za niespełna tydzień idę na pierwszą w tym roku szkolnym Radę Pedagogiczną, kilka dni później inaugurujemy kolejny rok szkolny w mojej pracy. Jestem nauczycielem, w szkole dla dorosłych dzięki Bogu, osobiście - nie lubię dzieci. W swoim życiu miałam do czynienia z gromadami dzieciaków, głównie rodzinnych. Dzieci mnie irytują i męczą. Wiem  - brzmi to okropnie. Nic nie poradzę na to, że dopiero około osiemnastego roku życia z wrzeszczącej istoty z wiecznym fochem i pretensjami powoli kształtuje się homo sapiens, z którym można w miarę sensownie porozmawiać. A dziesięć lat temu chciałam być zwykłym nauczycielem. Jak pomyślę, że miałabym uczyć w gimnazjum. Od samego myślenia robię się siwa...

Dzieci mają teraz bardzo roszczeniową postawę, z naszej winy, z winy dorosłych, którzy bezstresowo wychowują i spełniają każdą zachciankę, byle tylko odsunąć od siebie obowiązek wychowania. Miałąm koleżankę, która zabierała córkę na spacer do katedry, żeby dziecko sobie pobiegało. :| chodzę często na Msze dla dzieci(prosty powód - dogodna pora), a tam na potęgę dzieci biegają, wrzeszczą - robią co chca. Doprawdy - nie wiem co zmieniło się od czasów gdy ja byłam dzieckiem i Rodzice uczyli mnie, że w kościółku trzeba być grzecznym. Nie trzeba było mnie karmić, poić, zabawiać. Wystarczyło jedno spojrzenie Mamy i widziałam, że mam się uspokoić.
Nie pyskowałam do starszych, nie upijałam się w wieku nastu lat.

A teraz? Gdy w autobusie ustąpisz miejsca matce z dzieckiem matka posadzi dziecko na fotelu - sama będzie stała. Możesz wejść do wyładowanego busa o proszę dziecko musi siedzieć, co z tego, że obok staruszka ledwo trzyma się na nogach. Dziecko może się drzeć ale przecież MOŻE. Może Cię kopać, szarpać.

A później dziwimy się, że z tych dzieci wyrastają ludzie, którym się wydaje, że WSZYSTKO im się należy. Nikt im niczego nie odmawiał. im się NALEŻY. Nie ma innej opcji.
Nikt mi nie powie, że to jest normalne...

czwartek, 12 września 2013

Rozmowy rodzinne I


Tragedia w trzech aktach.
Jak już wspomniałam wczoraj byłam w Lublinie, niestety mój telefon w drodze powrotnej się rozładował. Zdążyłam tylko wsiąść do pociągu(nie byle jakie kiego). Gdy doczłapałam się do domu, przywitała mnie grobowa cisza i sfochowane twarze. Nieopatrznie zapytałam o powód frasunku

Rodzice: no przecież z siebie wychodzimy, nic się nie odzywasz. Baliśmy się.
Ja: Telefon mi się rozładował. Ale o co się baliście.
R: no że coś się stało.
J: Co się miało stać dzwoniłam przecież że siedzę w pociągu(nota bene tym samym od kilkunastu miesięcy wracam)
R: Ale pociągi też się wykolejają.

Dowiedziałam się, że to nie wina telefonu a moja. Nie śmiałam polemizować z tymi argumentami. Oczywiście, że jest moją winą fakt, iż w szyno busach PKP Regio nie można ładować komórek.

Tatuś, gdy zwiastowałam  Mu radosną nowinę był u dentysty. Okazało się, że znowu coś nie tak z koronką, którą dentysta robi już z pól roku. W tym samym okresie, ten sam dentysta pozbawił mnie ¾ najważniejszych dla mojej kariery zębów. Chcę być dobrą córką i pytam Rodziciela co i jak:
Tatuś: no i wczoraj tak dziwnie się czułem z tym zębem, że balem się go ruszać. I dzwonię rano do dentysty, a ten że nie ma miejsc, ale że zadzwoni. Poszedłem do Banku, a tam nowy dyrektor i dali mi ten zestaw(dostał się mnie, śliczny klasyczny zestaw, długopis i pióro), a później zadzwonił dentysta, żebym przyszedł, a później Ty zadzwoniłaś, że się udało, a później dentysta powiedział, że z zębem wszystko w porządku.
Ja: I Ty nie poszedłeś kuponu w Totka puścić?
T: Pięć milionów było tylko do wygrania. Szkoda fatygi, poczekam aż będzie dziesięć.

;]

No i rozmowa z cyklu – bardzo budująca.
Tata: To nie rozmawiałaś z D?
Ja: Z Nim!
T: to trzeba było wcześniej powiedzieć, może jakoś by coś tam
Mama: Co Ty, nie wolno nadużywać z byle powodu, trzeba zostawić na ważniejsze sprawy. Na przykład jak będą chcieli ją wyrzucić :P

1. rozmyślając

Wracałam wczoraj z Lublina.
Spotkałam Promotora, ojej nie wiedziałam, że tak się stęskniłam ;) chociaż termin spotkania znałam od piątku i stresowałam się okrutnie. Bo jednakowoż ufałam, że do połowy października się nie spotkamy face to face, ale obyło się bez wpadki.
Załatwiłam coś b a r d z o  w a ż n e g o  ale o tym może innym razem, jak wszystko załatwię i zaklepię. 
To był dobry dzień  ta środa, miałam kilka bardzo miłych spotkań i rozmów, w tym z najprzystojniejszym policjantem jakiego widziałam. A jako że, przez pół roku codziennie bywałam na komendzie to coś znaczy. U Nas w powiecie nie ma takich ślicznych, są tak samo mili. Nie bójcie się, nie byłam aresztowana. Ot zaintrygowała mnie liczba stróżów prawa na ulicach Lublina i zagaiłam rozmowę. Zresztą wczoraj fajnych ludzi poznałam. Dane mi było tez dopaść książkę Myśliwskiego, której nakład dawno się wyczerpał. Jupi!

I tak wracałam sobie tym pociągiem i patrząc w deszczowe pejzaże umykające za oknem westchnęłam sobie w duchu, że "wreszcie Panie Boże coś mi wychodzi". Natychmiast się zganiłam za takie myślenie i mówienie. Ubiegłotygodniowa lektura książki o. Witko uświadomiła mi błędy w moim rozumowaniu. Przypomniała mi o tym, że chociaż w danej chwili mój plan nie jest realizowany, czy wręcz przeciwnie wszystko zdaje się walić i psuć, a ja mam ochotę zwalić się do rowu i oddać się ślepej rozpaczy, to jednak Bóg ma dla mnie Plan, którego nie obejmuję rozumkiem, ale który jest konsekwentnie realizowany, układa się w całość. W całość, która jest dla mnie optymalna. Nie wiem dlaczego o tym zapominam. Bo tak łatwiej?

Tak jest mi smutno z pewnych powodów. Nie wychodzą mi tak jak bym chciała przedsięwzięcia do których przywiązuję dużą wagę. Zwłaszcza jedno, zwane K.S. i chociaż czasami uderzam w ścianę, na szczęście z porządnej cegły, solidnie murowaną i rzucam w przestrzeń pytanie: "Dlaczego", to gdy tylko powściągnę swoje negatywne emocje mam odpowiedź, specyficzną, ale mam. Chociaż to chwilami cholernie trudne.

Ufać i mieć nadzieję! 
Nadzieja jest jednym z ważniejszych pojęć w moim słowniku, mottem mojego życia jest "Nadzieja zawieść nie może". I tego się trzymajmy.


Dziś jestem wypłukana z energii, ale się ciesze, na ile tak czepliwy człowiek jak ja może się cieszyć. Wprawdzie już ktoś mnie wkurzył, ale co tam. Jestem zadowolona. Chociaż... nie ma w tym sukcesie mojej zasługi. O wiele łatwiej martwić się mi przychodzi porażkami. Przypisywanie sobie winy opanowałam do perfekcji. Ale czepianie się mojej osoby, wyniosłam chyba z domu :P

środa, 11 września 2013

początek

Po kilku latach pisania bloga na onecie http://kasienienka7.blog.onet.pl/ - przenoszę na blogspota. Dobrze mi się tu książki recenzuje, to i o życiu będzie się lepiej pisało. Onet mnie wkurzał.


Zapraszam Was więc do mojego zielonego domu, domku mojej duszy, wypełnionego książkami, zapachem gorącej herbaty, parzonej kawy, świeżego ciasta. Domu w której gra muzyka i dźwięczy śmiech i gwar rozmów.
Mojego Azylu :)