środa, 18 grudnia 2013

Wydziałowa Wigilia

Dziś pierwszy raz, od kiedy skończyłam studia udałam się na wydziałową Wigilię. Msza i jasełka i dzielenie się opłatkiem.

Jakieś hmmm9-10 godzin spędziłam w butach na obcasie i spódnicy, co poskutkowało tym, że jak zmieniłam buty na papcie, moje stopy miały problem z utrzymaniem płaszczyzny. Jestem po prostu zmęczona.
Na dodatek nie czuję ducha świąt. Oczywiście Msza, koncelebrowana pod przewodnictwem Biskupa, które wygłosił przepiękne kazanie, podbudowała mnie, tchnęła we mnie wiarę i umocniła postanowienia, ALE, ja nie czuję tego, że za tydzień będą w pełni Święta. A przecież to nie może być wina śniegu, a raczej, jego braku.

Rok temu miałam przekonanie, że oto jestem w tym właściwym miejscu. Dziś, jestem tak odległa od takiego myślenia, jak odległy jest Wschód od Zachodu. Dziś nasłuchałam się tego jak to bliskie jest "wywalenie" mnie z seminarium i normalnie, mam wrażenie, że na Święta sprowadzi się depresja wszechczasów.  Dobrze, że mam zapas książek i pracy, żeby nie używać mózgu do myślenia o swoich zmartwieniach.

Nie miałam okazji przeżywać dobrze tego Adwentu, nie zaszczepiłam sobie wiary i nadziei, odpowiedniego nastawienia. Nic więc chyba dziwnego, że przeżywanie świąt kuleje. A przecież rok temu Tata był w sanatorium, więc było jeszcze dziwniej.  Ale to bezcenne przekonanie, że TU i TERAZ dzieję się tak jak należy.


W tym roku Tata i Mama będą w domu, więc poświętujemy, wprawdzie Tata lekko zachorzał i daję Mu zastrzyki, ale widzę że już Mu na tyle przechodzi, że usnął i myśli, że wymiga się od ostatniego.  Zaraz pójdę z posługą.

Miałam wyjść napełniona Duchem Świąt z tej Wigilii, a oczywiście mój wrodzony depresyjny humor zatryumfował.
Chociaż, szczerze, dziś pierwszy raz poczułam, że Święta są blisko. To plus.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz