niedziela, 29 września 2013

Bezdyskusyjnie mamy już jesień. Dziś byłam jedną z nielicznych i ostatnich osób, które do kościoła postanowiły pójść w żakiecie. 
Nic na to nie poradzę, nie cierpię pór przejściowych. Nigdy nie mogę trafić z ubiorem, albo marznę, albo się duszę z gorąca...

Pierwszy zjazd w pracy już za mną, kolejny rok akademicki przede mną... A jesień to nostalgia, to melancholia, czy to więdnące liście, które pamiętamy jeszcze jako pączki na gałęziach i później w soczystej zieleni chroniące przed słońcem przypominają nam o przemijaniu, gdy czerwienią ścielą się pod stopami i pękają z suchym trzaskiem? Oto kwintesencja przemijania... Dni człowieka są jak trawa: kwitnie jak kwiat na polu: Ledwie muśnie go wiatr, a już go nie ma i miejsce, gdzie był, już go nie poznaje.

Jakoś nie mogę dziś znaleźć sobie miejsca... ani czytać mi się nie chce, ani spać... dziwnie mi. przejmujące uczucie, a jakby jakiś ból...  a nic mnie nie boli. Bardzo nie lubię takiej siebie.


To zapewne z braku roboty. Na szczęście jutro pojadę sobie do Lublina, załatwię co mam załatwić, pożyczę książki i wtedy, oj wtedy będę miała dużo do roboty. Koniec z użalaniem się i szukaniem sobie problemów...
Teraz włączę Poirota, Mami będzie wyszywać, ja będę robić najdłuższy szalik świata :P

Oczy będą bolały, ale umysł będzie trochę zajęty ;)

niedziela, 15 września 2013

4. rozważania

Mam Siostrzenicę w wieku gimnazjalnym. Chcąc, nie chcąc jestem na bieżąco, o ile to możliwe dla dinozaura. Oglądam jej stronę na FB, strony jej znajomych. I zastanawiam się „na Boga, czy ja też byłam taka durna w tym wieku”. Wiem, wiem, gimnazjum, okres burzy i naporu, pierwszy raz wtedy człowiek czuje się „dorosłym”, a do tego hormony, dojrzewanie. Mieszanka wybuchowa.
Jednak nie mogę się nie roześmiać, gdy czytam na FB u nastolatek, dziewczynek szesnastoletnich – maks o tym, że nie wierzą w miłość, że koniec świata, nigdy się nie zakochają etc. Nie pamiętam, abym przechodziła taki okres. Faktycznie gimnazjum, pierwsze miłości itd. Ale wtedy raczej uważałam, że nie jest to wiek i czas na deklaracje, że oto mam przed sobą całe życie i nie oszukujmy się, szanse że mój pierwszy/drugi obiekt westchnień, zostanie TYM JEDYNYM, są nikłe. Owszem prawdopodobieństwo jest, ale znikome. Ba! Nawet dziś mając te dwadzieścia pięć(i pół) nie uważam, że NIE MOGĘ się zakochać. Mogę, prawdopodobieństwo jest znikome również, ale jest : D.  A współczesne gimnazjalistki, dublują dramat Wertera, ba Werter przy nich to niesamowicie stabilny emocjonalnie facet. Czymże jest miłość Petrarki, czym miłość Romea i Julii, wobec współczesnych TRAGEDII gimnazjalistek.
Z literatury wiem, że typową dla okresu dojrzewania jest zbytnia egzaltacja, przerysowywanie, nadinterpretacja . Wszak wszystkie te dzienniczki zakochanych pensjonarek emanują, w gruncie rzeczy takimi samymi wyznaniami. „Gdy mnie nie zechce pójdę do klasztoru, albo pchnę się nożem”.
Nie wiem, czy ze mną było coś nie tak, i jest dalej, że dostrzegam śmieszność takiej postawy? Może moja postawa jest oparta na błędnych założeniach. Czy mając piętnaście lat, naprawdę wierzy się, że oto TEN i żaden inny? I jednocześnie uważa się za dorosłego i dojrzałego człowieka? Czy to nie jest deprecjonowanie miłości? Ośmieszanie jej i robienie z niej igraszki.
Każdemu wolno kochać, miłość o wiek nie pyta, ale na litość boską!!
Wielkie hasła, na sztandarach z papieru toaletowego. Forma niedostosowana do treści.
Mam chyba za starą duszą, patrzę na to jak Ent, jak Elf, nie dotyczy to mnie, obserwuję, jakby z wyżyn długowieczności. I widzę, że „świat się zmienia”. A ja za tym, mało że nie nadążam, to nie chcę. Nie wiem, nie pamiętam czy kiedykolwiek chciałam nadążać. Bo po co? Żeby się irytować, żeby od nowa uświadamiać sobie własną anachroniczność?
Wolę sobie poczytać…
Dziś niedzielnie, refleksyjnie – „Pałac” – Wiesława Myśliwskiego, który cudem kupiłam : ) i z takich „drobiazgów” się cieszę!

Może to więc ja jestem infantylna!

piątek, 13 września 2013

o życiu.

W sieci, zwłaszcza na FB furorę robi artykuł z Wyborczej o studencie oburzonym tym, iż na obronie ośmielono zadać mu pytania. wymagać od niego czegoś. Jakby sam fakt, że zaszczycił P.T. Komisję nie wystarczył z nawiązką. Skandal, granda. upadek szkolnictwa.

Zgadzam się z rzecznikiem uczelni, granica pomiędzy byciem zabawnym, a ośmieszeniem się jest cieniutka, i pretensje studenta w pierwszej chwili powodują uśmiech, później opad rąk i biustu.
Tylko... nie wiem dlaczego mnie nie dziwią.

Zaczął się rok szkolny, zaraz zacznie się rok akademicki, za niespełna tydzień idę na pierwszą w tym roku szkolnym Radę Pedagogiczną, kilka dni później inaugurujemy kolejny rok szkolny w mojej pracy. Jestem nauczycielem, w szkole dla dorosłych dzięki Bogu, osobiście - nie lubię dzieci. W swoim życiu miałam do czynienia z gromadami dzieciaków, głównie rodzinnych. Dzieci mnie irytują i męczą. Wiem  - brzmi to okropnie. Nic nie poradzę na to, że dopiero około osiemnastego roku życia z wrzeszczącej istoty z wiecznym fochem i pretensjami powoli kształtuje się homo sapiens, z którym można w miarę sensownie porozmawiać. A dziesięć lat temu chciałam być zwykłym nauczycielem. Jak pomyślę, że miałabym uczyć w gimnazjum. Od samego myślenia robię się siwa...

Dzieci mają teraz bardzo roszczeniową postawę, z naszej winy, z winy dorosłych, którzy bezstresowo wychowują i spełniają każdą zachciankę, byle tylko odsunąć od siebie obowiązek wychowania. Miałąm koleżankę, która zabierała córkę na spacer do katedry, żeby dziecko sobie pobiegało. :| chodzę często na Msze dla dzieci(prosty powód - dogodna pora), a tam na potęgę dzieci biegają, wrzeszczą - robią co chca. Doprawdy - nie wiem co zmieniło się od czasów gdy ja byłam dzieckiem i Rodzice uczyli mnie, że w kościółku trzeba być grzecznym. Nie trzeba było mnie karmić, poić, zabawiać. Wystarczyło jedno spojrzenie Mamy i widziałam, że mam się uspokoić.
Nie pyskowałam do starszych, nie upijałam się w wieku nastu lat.

A teraz? Gdy w autobusie ustąpisz miejsca matce z dzieckiem matka posadzi dziecko na fotelu - sama będzie stała. Możesz wejść do wyładowanego busa o proszę dziecko musi siedzieć, co z tego, że obok staruszka ledwo trzyma się na nogach. Dziecko może się drzeć ale przecież MOŻE. Może Cię kopać, szarpać.

A później dziwimy się, że z tych dzieci wyrastają ludzie, którym się wydaje, że WSZYSTKO im się należy. Nikt im niczego nie odmawiał. im się NALEŻY. Nie ma innej opcji.
Nikt mi nie powie, że to jest normalne...

czwartek, 12 września 2013

Rozmowy rodzinne I


Tragedia w trzech aktach.
Jak już wspomniałam wczoraj byłam w Lublinie, niestety mój telefon w drodze powrotnej się rozładował. Zdążyłam tylko wsiąść do pociągu(nie byle jakie kiego). Gdy doczłapałam się do domu, przywitała mnie grobowa cisza i sfochowane twarze. Nieopatrznie zapytałam o powód frasunku

Rodzice: no przecież z siebie wychodzimy, nic się nie odzywasz. Baliśmy się.
Ja: Telefon mi się rozładował. Ale o co się baliście.
R: no że coś się stało.
J: Co się miało stać dzwoniłam przecież że siedzę w pociągu(nota bene tym samym od kilkunastu miesięcy wracam)
R: Ale pociągi też się wykolejają.

Dowiedziałam się, że to nie wina telefonu a moja. Nie śmiałam polemizować z tymi argumentami. Oczywiście, że jest moją winą fakt, iż w szyno busach PKP Regio nie można ładować komórek.

Tatuś, gdy zwiastowałam  Mu radosną nowinę był u dentysty. Okazało się, że znowu coś nie tak z koronką, którą dentysta robi już z pól roku. W tym samym okresie, ten sam dentysta pozbawił mnie ¾ najważniejszych dla mojej kariery zębów. Chcę być dobrą córką i pytam Rodziciela co i jak:
Tatuś: no i wczoraj tak dziwnie się czułem z tym zębem, że balem się go ruszać. I dzwonię rano do dentysty, a ten że nie ma miejsc, ale że zadzwoni. Poszedłem do Banku, a tam nowy dyrektor i dali mi ten zestaw(dostał się mnie, śliczny klasyczny zestaw, długopis i pióro), a później zadzwonił dentysta, żebym przyszedł, a później Ty zadzwoniłaś, że się udało, a później dentysta powiedział, że z zębem wszystko w porządku.
Ja: I Ty nie poszedłeś kuponu w Totka puścić?
T: Pięć milionów było tylko do wygrania. Szkoda fatygi, poczekam aż będzie dziesięć.

;]

No i rozmowa z cyklu – bardzo budująca.
Tata: To nie rozmawiałaś z D?
Ja: Z Nim!
T: to trzeba było wcześniej powiedzieć, może jakoś by coś tam
Mama: Co Ty, nie wolno nadużywać z byle powodu, trzeba zostawić na ważniejsze sprawy. Na przykład jak będą chcieli ją wyrzucić :P

1. rozmyślając

Wracałam wczoraj z Lublina.
Spotkałam Promotora, ojej nie wiedziałam, że tak się stęskniłam ;) chociaż termin spotkania znałam od piątku i stresowałam się okrutnie. Bo jednakowoż ufałam, że do połowy października się nie spotkamy face to face, ale obyło się bez wpadki.
Załatwiłam coś b a r d z o  w a ż n e g o  ale o tym może innym razem, jak wszystko załatwię i zaklepię. 
To był dobry dzień  ta środa, miałam kilka bardzo miłych spotkań i rozmów, w tym z najprzystojniejszym policjantem jakiego widziałam. A jako że, przez pół roku codziennie bywałam na komendzie to coś znaczy. U Nas w powiecie nie ma takich ślicznych, są tak samo mili. Nie bójcie się, nie byłam aresztowana. Ot zaintrygowała mnie liczba stróżów prawa na ulicach Lublina i zagaiłam rozmowę. Zresztą wczoraj fajnych ludzi poznałam. Dane mi było tez dopaść książkę Myśliwskiego, której nakład dawno się wyczerpał. Jupi!

I tak wracałam sobie tym pociągiem i patrząc w deszczowe pejzaże umykające za oknem westchnęłam sobie w duchu, że "wreszcie Panie Boże coś mi wychodzi". Natychmiast się zganiłam za takie myślenie i mówienie. Ubiegłotygodniowa lektura książki o. Witko uświadomiła mi błędy w moim rozumowaniu. Przypomniała mi o tym, że chociaż w danej chwili mój plan nie jest realizowany, czy wręcz przeciwnie wszystko zdaje się walić i psuć, a ja mam ochotę zwalić się do rowu i oddać się ślepej rozpaczy, to jednak Bóg ma dla mnie Plan, którego nie obejmuję rozumkiem, ale który jest konsekwentnie realizowany, układa się w całość. W całość, która jest dla mnie optymalna. Nie wiem dlaczego o tym zapominam. Bo tak łatwiej?

Tak jest mi smutno z pewnych powodów. Nie wychodzą mi tak jak bym chciała przedsięwzięcia do których przywiązuję dużą wagę. Zwłaszcza jedno, zwane K.S. i chociaż czasami uderzam w ścianę, na szczęście z porządnej cegły, solidnie murowaną i rzucam w przestrzeń pytanie: "Dlaczego", to gdy tylko powściągnę swoje negatywne emocje mam odpowiedź, specyficzną, ale mam. Chociaż to chwilami cholernie trudne.

Ufać i mieć nadzieję! 
Nadzieja jest jednym z ważniejszych pojęć w moim słowniku, mottem mojego życia jest "Nadzieja zawieść nie może". I tego się trzymajmy.


Dziś jestem wypłukana z energii, ale się ciesze, na ile tak czepliwy człowiek jak ja może się cieszyć. Wprawdzie już ktoś mnie wkurzył, ale co tam. Jestem zadowolona. Chociaż... nie ma w tym sukcesie mojej zasługi. O wiele łatwiej martwić się mi przychodzi porażkami. Przypisywanie sobie winy opanowałam do perfekcji. Ale czepianie się mojej osoby, wyniosłam chyba z domu :P

środa, 11 września 2013

początek

Po kilku latach pisania bloga na onecie http://kasienienka7.blog.onet.pl/ - przenoszę na blogspota. Dobrze mi się tu książki recenzuje, to i o życiu będzie się lepiej pisało. Onet mnie wkurzał.


Zapraszam Was więc do mojego zielonego domu, domku mojej duszy, wypełnionego książkami, zapachem gorącej herbaty, parzonej kawy, świeżego ciasta. Domu w której gra muzyka i dźwięczy śmiech i gwar rozmów.
Mojego Azylu :)