Jestem beznadziejnym uczniem. Ja nie umiem tego sobie przyswoić, najchętniej zamknęłabym ludzi których kocham w klatce, bezpiecznym pudełku obitym moją troską, aby nie spotkała ich żadna krzywda... Gdy to się nie udaje czuję, że zawiodłam... cierpię. Nie pomaga melisa, muzyka, wpatrywanie się w niebo i tam szukanie odpowiedzi, na retoryczne pytania.
Nie umiem przyjmować do wiadomości, że coś jest niemożliwe... że coś przekracza moje kompetencje... nie jestem związana prawem, moje obowiązki i powinności nie są enumeratywne, narzuciłam sobie otwarty katalog, odrzuciłam koncepcję numerus clausus obowiązków. Przerasta mnie powiedzenie sobie to mnie przerasta, wiem że nic na to nie poradzę.
źródło |
Jedynym novum, które powoli wprowadzam, to zaczerpnięta od Reginy Brett filozofia, mówiąca o tym, aby zastanowiła się, czy to co spędza mi sen z powiek, będzie tak samo ważna za rok. To pomaga nabrać dystansu, ale jeśli chodzi o mnie, nie dotyczy to osób które kocham, drogich dla mnie istot... W tym przypadku jestem bezradna, zwieszam smutnie witki jak płacząca wierzba, w niemym geście smutku i melancholii, ale staram się, jak tylko mogę stawiać opór wiatrom...
A może po prostu potrzeba czasu, aby wszystko uporządkować?
OdpowiedzUsuńnie wszystko się da niestety
Usuńtylko że często nie wszystko można/da się uporządkować, czasu się nie cofnie itp
OdpowiedzUsuńnad tym ubolewam najbardziej
Usuń