W związku ze Świętami rozmyślam sobie... czytam różne rzeczy i szukam, myślę. O co w tym wszystkim chodzi. A w życiu chodzi o trzy cnoty kardynalne: wiara, nadzieja i miłość. Św. Paweł pisze, że największa jest miłość.
Dla mnie te trzy cnoty są... podwalinami, fundamentami, każdej dziedziny życia. Czy w związku, czy w rodzinie czy w pracy. Liczy się aby wierzyć, mieć nadzieję(która zawieść nie może) i by kochać.
Na przekór i mimo wszystko.
Kocham, a tak często o tym zapominam, daję się zwieść, znów staję się malkontentem. Ale mimo wszystko mam nadzieję, wiem - poprawka, wierzę, że to wszystko ma sens.
To przemijanie też ma sens, ma sens.
Kończą się Święta, wraca proza życia, wstaję od stołu, wracam do laptopa, do książek, do pisania, pracy.
Dziękuję Bogu za moją pracę, za radość, za atmosferę, za ludzi których spotykam, ma minusy, ale jest pięknie... wiadomo w deszczowy dzień nigdy nie chce się wstać z ciepłego łóżka, ale gdy przekraczam próg czuję radość. Daj Boże aby jak najdłużej.
Mam nadzieję, że ta miłość będzie trwała jak najdłużej, wierzę że to wszystko dzieje się po coś...
Nie znalazłam klimatu w Triduum, tylko kilka razy w sumie przeżycia były tak silne, że miałam dreszcze, głównie na rezurekcji...
Jest coś ożywczego w procesji rezurekcyjnej, tak jak wieczór wcześniej, jak Żydzi przez pustynię szli za słupem ognia, my idziemy za Paschałem, za żywym światłem, a o poranku idziemy za Zmartwychwstałym, powinniśmy z mroku wyjść do światła, wyjść do nadziei.
Wyjść z mrocznych bram... w stronę światła.
Bo wędrówką życie jest człowieka.