wtorek, 11 lutego 2014

jakoś leci

Wiem, że czas płynie. Dopiero rozliczałam pita za 2012 a dziś odebrałam i rozliczyłam się za 2013, co uświadomiło mi wyraźnie jaki mam bałagan, nie tyle w głowie, co w pokoju. Ponieważ pełnię funkcję nadwornego archiwisty przechowuję u siebie wszelkiej maści umowy, rachunki itp. Pilnuję by wszystko było w jednej teczce. A co dopiero pit. Drukuję zawsze potwierdzenie i pita i trzymam w teczce. I dziś, gdy wróciłam z pracy z kwitkiem do rozliczenia, zaczęłam szukać ubiegłorocznego, bo mi był potrzebny do weryfikacji przy składaniu e-deklaracji. I co? Pokój cały przeszukałam. I umarł w butach nie ma. Na dodatek lapka na którym miałam kopię oddałam Najsympatyczniejszemu Panu Informatykowi. Więc szybko telefon czy już mi sformatował... tak. Miałam widmo kontroli i dantejskich scen, na szczęście znalazłam inny kwitek i mogłam się rozliczyć(uwielbiam rozliczanie pitów, moja Rodzina zaś widząc, że sama już złożyłam ich kilka i nie siedzę jak Al Capone, obarcza mnie tą rozrywką). Reasumując - muszę posprzątać w pokoju. A Pity, które się nie przedawniły wniosłam w pewne miejsce, na pewno ich tam nie zgubię.

Moje Dziecko trafiło do szpitala. Martwię się, pamiętam jak ja prawie umarłam i jak szpital nic mi nie pomógł. Dodatkowo Tata, jako jedyny chodzi na regularne badania i dwóch lekarzy ma dwa odrębne spojrzenia na jego wyniki. SKrajnie odmienne. Nie mogę Taty ścigać po lekarzach, bo ja sama puszczam koło uszu kolejny opiernicz lekarki, że znowu mam anemię i zamiast coś zrobić, ograniczam się do zjedzenia ze czterech buraków i łyknięcia tabletek z żelazem. Oczywiście gdy ktoś mi je już wykupi, bo ja nie uważam że są mi potrzebne. Mam milion powodów na wyjaśnienie, sesja, stres, studia, praca... Chyba jutro pójdę po skierowanie na głupią morfologię.

Kochając kogoś, żyjemy w permanentnym strachu. Strach o siebie, o jutro można zepchnąć w kąt, nie da się zracjonalizować i odsunąć na boczny tor lęku o istotę tak sercu drogą...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz