Mam Siostrzenicę w wieku
gimnazjalnym. Chcąc, nie chcąc jestem na bieżąco, o ile to możliwe dla
dinozaura. Oglądam jej stronę na FB, strony jej znajomych. I zastanawiam się „na
Boga, czy ja też byłam taka durna w tym wieku”. Wiem, wiem, gimnazjum, okres burzy
i naporu, pierwszy raz wtedy człowiek czuje się „dorosłym”, a do tego hormony,
dojrzewanie. Mieszanka wybuchowa.
Jednak nie mogę się nie
roześmiać, gdy czytam na FB u nastolatek, dziewczynek szesnastoletnich – maks o
tym, że nie wierzą w miłość, że koniec świata, nigdy się nie zakochają etc. Nie
pamiętam, abym przechodziła taki okres. Faktycznie gimnazjum, pierwsze miłości itd.
Ale wtedy raczej uważałam, że nie jest to wiek i czas na deklaracje, że oto mam
przed sobą całe życie i nie oszukujmy się, szanse że mój pierwszy/drugi obiekt
westchnień, zostanie TYM JEDYNYM, są nikłe. Owszem prawdopodobieństwo jest, ale
znikome. Ba! Nawet dziś mając te dwadzieścia pięć(i pół) nie uważam, że NIE
MOGĘ się zakochać. Mogę, prawdopodobieństwo jest znikome również, ale jest :
D. A współczesne gimnazjalistki, dublują
dramat Wertera, ba Werter przy nich to niesamowicie stabilny emocjonalnie
facet. Czymże jest miłość Petrarki, czym miłość Romea i Julii, wobec
współczesnych TRAGEDII gimnazjalistek.
Z literatury wiem, że typową dla
okresu dojrzewania jest zbytnia egzaltacja, przerysowywanie, nadinterpretacja .
Wszak wszystkie te dzienniczki zakochanych pensjonarek emanują, w gruncie
rzeczy takimi samymi wyznaniami. „Gdy mnie nie zechce pójdę do klasztoru, albo
pchnę się nożem”.
Nie wiem, czy ze mną było coś nie
tak, i jest dalej, że dostrzegam śmieszność takiej postawy? Może moja postawa
jest oparta na błędnych założeniach. Czy mając piętnaście lat, naprawdę wierzy
się, że oto TEN i żaden inny? I jednocześnie uważa się za dorosłego i
dojrzałego człowieka? Czy to nie jest deprecjonowanie miłości? Ośmieszanie jej
i robienie z niej igraszki.
Każdemu wolno kochać, miłość o
wiek nie pyta, ale na litość boską!!
Wielkie hasła, na sztandarach z
papieru toaletowego. Forma niedostosowana do treści.
Mam chyba za starą duszą, patrzę
na to jak Ent, jak Elf, nie dotyczy to mnie, obserwuję, jakby z wyżyn
długowieczności. I widzę, że „świat się zmienia”. A ja za tym, mało że nie
nadążam, to nie chcę. Nie wiem, nie pamiętam czy kiedykolwiek chciałam nadążać.
Bo po co? Żeby się irytować, żeby od nowa uświadamiać sobie własną
anachroniczność?
Wolę sobie poczytać…
Dziś niedzielnie, refleksyjnie – „Pałac”
– Wiesława Myśliwskiego, który cudem kupiłam : ) i z takich „drobiazgów” się
cieszę!
Może to więc ja jestem infantylna!
W "naszych " czasach nie było FB, więc i nie było takich wyznań. Dla mnie miłość była wtedy bardzo ważna, ale pamiętam że oceny też były bardzo istotne:))
OdpowiedzUsuńEee... Ja też byłam taka zakochana w wieku nastu lat, aż po grób. :P
OdpowiedzUsuńWięc się zdarza, ale na szczęście się z tego wyrasta. Tak mi się przynajmniej wydaje. ;)
Za moich czasów gimnazjalnych przyprawiało mnie co innego o zwątpienie - moje koleżanki co miesiąc miały nowego chłopaka i na NK, a potem na Facebooku, pisały, że to miłość ich życia i będą go kochać zawsze oraz że nie wyobrażają sobie życia bez niego. Za miesiąc pisały to samo o innym. Traciłam już rachubę. Sama pierwszego chłopaka miałam pod koniec gimnazjum, ale ostatnie, co bym o nim powiedziała, to że jest i będzie moim pierwszym, pośrednim i ostatnim. Chyba nie byłam taka naiwna. I wciąż nie jestem. Myślę, że to bardziej kwestia wieków niż czasu. Hormony szaleją, mózg się wyłącza i myśli się czymś innym. Poniekąd jest to piękne, ale niektórym zostaje na całe życie...
OdpowiedzUsuń